O Romach w Mielcu się mówi lub mówiło, albo gdy wybuchnie jakaś afera z nimi związana, próby ich prześladowania, lub gdy są jakieś pieniądze na promocję tej tematyki…. Dziś pod koniec czerwca 2015 r. organizuje się konferencję naukową na tematy romskie oraz artystyczną ,,Noc Romską” w Mielcu. Przypominamy więc jak to z mieleckimi Romami było tu 15 lat temu – w lutym 2000 r. Poniżej prezentujemy wywiad i zdjęcia z tamtych dni.
Mieleccy Romowie mieszkali na najbiedniejszym osiedlu w Mielcu, w parterowych murowanych barakach. W 2000 r. Żyło ich tu około 600 osób w 70-80 rodzinach, co stanowiło wówczas ok. 1% mieszkańców miasta. Prawie wszyscy nie mieli pracy i byli na garnuszku opieki społecznej. Żyły w lepszej lub gorszej komitywie z mieszkańcami Mielca, których nie było stać na lepsze mieszkanie lub zostali tutaj przeniesieni z różnych powodów. Wiele baraków dawno już zburzono, a niektóre czekały na rozbiórkę. Na odrapanych domach, tu i ówdzie widać skierowane na zachód anteny satelitarne. To jedyny znak, że był to początek XXI wieku.
Miasteczko Młodego Robotnika, nazwane tak przewrotnie 55 lat temu, w rzeczywistości nic z młodymi robotnikami nie miało wspólnego. Położone za tzw. Górą Cyranowską do dziś porośniętą lasem, przy głównej drodze do WSK Mielec, a obecnie Specjalnej Strefy Ekonomicznej powstało na początku lat 50. XX w. i zamieszkiwały go m.in. różne skoszarowane grupy o charakterze wojskowo-gospodarczym pracujące na rzecz mieleckiego zakładu. W latach osiemdziesiątych, po stanie wojennym skoszarowano tu młodych mężczyzn i używano ich jako łamistrajków wobec często buntującej się dwudziestotysięcznej załogi mieleckiego lotniczego kolosa.
Romów na osiedle wprowadzono w 1964 r. Początkowo warunki były tu nawet znośne, a między barakami wybudowano dwa nowe bloki hotelowo-rotacyjne. Na osiedlu działała świetlica, modelarnia, były sklepy, a nawet i niewielkie kino „Tęcza”. Upadek rozpoczął się już w latach 80. Na miejscu kina biegnie dziś dwupasmowa droga, dawno rozebrano barak modelarni, a wyposażenie świetlicy rozkradziono. W latach 90. większość Romów utraciła pracę i przestała płacić za mieszkania. Pojawiły się pierwsze problemy. Groźba eksmisji i konflikty z władzami. Wolność i demokracja ożywiła skrajne antycygańskie nastroje i mieleccy Romowie poczuli się zagrożeni. Od czasu do czasu sprawą zajmowały się krajowe media i w ten sposób Mielec stawał się znany w całej Polsce.
Dom Aleksandra Siwaka – wójta mieleckich Romów był zniszczony i odrapany jak większość baraków, chociaż widać tu było pewne ślady aktywności administracji osiedla, w postaci nowiutkich i bezpiecznych instalacji elektrycznych. Mieszkanie państwa Siwaków, choć skromne, posiadało specyficzny klimat. W oczy rzucała się wielka ilość świętych obrazów, będących już raczej przeżytkiem w nowoczesnych i nowomodnych domach. Poza kryształami i różnymi ozdobami w domu nie widać było bogactwa. Po wstępnych grzecznościach przystępujemy do rozmowy:
– My tutaj jesteśmy już od 1964 roku. – Rozpoczął swą opowieść pan Aleksander.
Nasz rozmówca jest krzepkim mężczyzną koło sześćdziesiątki. Jest opanowany i spokojny. Chociaż w związku z wypowiedzią w ogólnopolskich wiadomościach telewizyjnych o prześladowaniu Romów w Mielcu, naszło już go kilku dziennikarzy. Tym z mediów krajowych i wojewódzkich nie bardzo dowierza, ale prasie lokalnej ufa bardziej i zaczyna nam opowiadać rzeczy, o jakich chyba nikomu jeszcze nie mówił.
Aleksander Siwak przed swoim domem-barakiem w Mielcu
– Przedtem mieszkaliśmy w Janowie Lubelskim – kontynuował wójt mieleckich Romów. – Jak była akcja przymusowego osiedlania Romów, to przenieśliśmy się do większego miasta, do Mielca. Za Niemca mieszkaliśmy w wiosce Manasterz pod Przeworskiem. W domu nas było pięcioro dzieci. Ojca zabili Niemcy. Poszedł po zakupy, spotkali go i zamordowali. To było gdzieś w 1943 na 44 rok. Wtedy najmłodsza siostra miała 6 tygodni. No i mama musiała się męczyć i nas wychować. Później wyjechaliśmy na Zachód, to znaczy na te „ziemie odzyskane”. Wszyscy chodziliśmy do szkoły. Byliśmy w okolicach Wrocławia, Legnicy, a później się taborami jeździło, dotąd aż trafiliśmy do Mielca…
– Jak wyglądał cygański tabor? – przerwałem tę dłuższą wypowiedź.
– To zależy jakie kto miał warunki. Byli bogaci i byli biedniejsi. Jedni mieli lepsze wozy, tak jak i teraz samochody – wyjaśnił mój rozmówca.
– Ale to było takie ekologiczne przemieszczanie się, bo wozy były konne…- wtrąciłem żartobliwie.
– Wyglądało to trochę – dodał zaraz pan Siwak – jak wagon. Kto był bogatszy to miał wóz na gumach albo tzw. rafiaki. Jeden albo i dwa konie. Jeździło się od miasta do miasta, od wioski do wioski…
– To były wozy kolorowe…? – zapytałem.
– Ja miałem taką resorkę, na gumach. Mieszkało się w taborze, latem w jakimś namiocie. W taborze to była przeważnie rodzina, tak jak i dziś w Mielcu, że tutaj większa część to jest jedność, rodzina. Jeden nie odjechał, tylko jeździło się razem – kontynuował pan Aleksander.
– I ówczesne władze postanowiły zakończyć wasze podróże po Polsce….- przerwałem mu na chwilę.
– Wtedy byliśmy bardzo zaskoczeni. Nam się wydawało, że to już koniec świata. To było zaskoczenie, w nocy, stukanie do okien, wchodzą do wozów, że to już koniec…- wspominał mój rozmówca.
– To byli milicjanci? – chciałem konkretnej odpowiedzi.
– Tak – przytaknął wójt cygański. – I mówili, że już nie wolno nam koczować. To było w Janowie Lubelskim i dopiero jeden nasz znajomy, zaproponował nam, żebyśmy się przenieśli do Mielca. Oczywiście Mielec nam się spodobał, bo był trochę większy jak Janów. Wtedy posprzedawaliśmy konie, wozy, a niektóre wozy to inni pozostawiali, bo nikt nie chciał kupić takiej budy i do Mielca przyjechaliśmy samochodami. Od razu mieszkania nie dostaliśmy, tylko dali nam ten plac, jak dziś jest Hala Targowa na ulicy Wolności i tam mieszkaliśmy w namiotach. Później nas przenieśli na Złotniki, jak dziś jest targ chłopski i skup bydła i tam też spaliśmy w namiotach. Dopiero później nam dali mieszkania w barakach, które były za dzisiejszą komendą policji. Tam mieszkaliśmy przez zimę. Gdzieś rok czasu.
– Ile osób pochodzenia romskiego osiedlono w ten sposób w Mielcu? – zadawałem coraz bardziej szczegółowe pytania.
– To było gdzieś ze dwadzieścia rodzin…
– Jak wtedy odnosili się do was mieszkańcy Mielca? – znów pytałem o szczegóły sprzed lat.
– Konfliktów nie było. Dali nam pracę, na WSK, w cegielni… – odpowiadał rzeczowo pan Aleksander.
Aleksander Siwak czyta artykuł o dyskryminacji Romów w Mielcu
– A wasi kotlarze…. Co się stało z tradycją bielenia kotłów? – to było kolejne pytanie.
– Do dziś jest. Pan Mirga ma dziś taki warsztat i zajmuje się bieleniem.
– A jak trafiliście na to osiedle? – chciałem sprowadzić rozmowę do obecnych czasów.
– Z tamtych drewnianych, choć trzeba przyznać bardzo dobrze utrzymanych baraków, przenieśliśmy się w latach 70…
W tym miejscu do rozmowy wtrąciła się nasza gospodyni, pani tego Romskiego domu i żona pana Aleksandra.
– Jedno mnie tylko boli. – powiedziała z wyrzutem w głosie. – Bo jak moje dzieci kiedyś chodziły do szkoły, to były razem z innymi dziećmi, a teraz jest takie wyróżnienie w szkole, że zrobili klasę specjalnie tylko dla naszych dzieci.
– No właśnie, ja się z tym nigdy nie zgodzę – dodał zaraz nasz gospodarz. – Dzieci do szkoły powinny chodzić razem, a nie osobno Romowie i osobno Polacy. Przecież ja chodziłem do szkoły i moje dzieci też i uczyliśmy się razem.
W szczegółowej rozmowie okazało się, że chodzi tu o wnuczki pani Siwakowej, które chodzą do Szkoły Podstawowej Nr 6 w Mielcu i nie uczą się razem z innymi dziećmi z Mielca, tylko osobno. Zaraz zresztą pojawił się i wnuczek państwa Siwaków, który zimowe ferie spędzał akurat w domu przed telewizorem. Nie tylko potwierdził, że chodzi do romskiej klasy, ale powiedział także, że wolałby chodzić razem z innymi kolegami, zwłaszcza że w szkole nie ma żadnych problemów związanych z jego pochodzeniem i żyje w zgodzie ze swymi rówieśnikami.
Ta sprawa wytrąciła nas nieco ze wspomnieniowego rytmu naszej rozmowy, ale po zapewnieniu, że zwrócę się do władz oświatowych o wyjaśnienie tej sprawy, kontynuowaliśmy naszą rozmowę przechodząc do czasów dzisiejszych i dzisiejszych problemów mieleckich Romów.
– Wróćmy może jeszcze do pańskiej rodziny – zwróciłem się do pana Aleksandra. – Jak pan poznał swoją żonę? – zadałem kolejne pytanie.
– Ona była w innym taborze, a ja w innym – roześmiał się dawny pan młody. – To było jak wszędzie – mówił dalej w obecności swej małżonki. – Spodobało się jedno drugiemu. Rodzice się zgodzili i tak zostało…
– A jakie było wasze wesele? – dociekałem dalej historii tego ożenku.
– Normalne było – odparł pan Siwak. – W taborze, pod gołym niebem, – mówił uśmiechając się na te wspomnienia nasz gospodarz. – Było dużo ludzi, bawili się, było ognisko. Goście byli z pobliskich taborów… – przerwał i spojrzał na mnie pan Aleksander.
– Dziś na wesela przyjeżdża się luksusowymi samochodami, a przedtem….? – zadałem kolejne pytanie.
– Nie, żadnych samochodów nie było, przyjechały same konne wozy – dokończył za mnie pan Siwak.
– Oczywiście, Romowie są katolikami – kontynuowałem swą wypowiedź. – A jak było wtedy z waszą przynależnością parafialną; zapowiedziami, ślubami kościelnymi, chrzcinami itp.
– Dawniej to było załatwiane w szybkim tempie, chociaż byli tacy księża, że nie chcieli się na to godzić. Od razu ślub dawać, ale byli i tacy, że rozumieli to nasze życie, byli wyrozumiali i ślub dawali. Przeważnie to jednak starszyzna udzielała ślubu…
– Czy ten ślub miał jakieś znaczenie, były przecież też i urzędy stanu cywilnego – wtrąciłem się do wypowiedzi wójta.
– U nas to było w ten sposób – wyjaśniał mi cierpliwie pan Siwak, – że jeśli nawet nie ksiądz, czy urząd, a starszyzna udzieliła ślubu, to było to tak samo ważne, jak w kościele czy urzędzie. Potem jak się szło do urzędu, to nie chcieli uznać tego małżeństwa. Przychodził Rom do urzędu i mówił, że ma żonę i dzieci, a urzędnik się pytał: „A macie ślub?”. Wtedy ten odpowiadał: „My mamy swoich, którzy nam dają śluby”. Jednak zawsze szło się do Urzędu Stanu Cywilnego i brało się ślub cywilny, a potem kościelny. U mnie wszyscy mają śluby kościelne… Ja byłem u pierwszej komunii, bierzmowany, przy mszy służyłem. Do szkoły chodziłem w Przeworsku, trzy kilometry codziennie….
– A jak was przyjęła społeczność parafialna w Mielcu? – znów wtrąciłem się do wypowiedzi.
– Jak najbardziej – ożywił się pan Siwak. – A do ślubu pojechaliśmy coś dziesięć par aż do Limanowej. Tam nawet był biskup i tam nam dawał śluby ks. Stanisław Ochocki – przypomniał sobie jeszcze mój rozmówca.
Wygląd jednego z baraków na Miasteczku Młodego Robotnika
– A jak wyglądało to osiedle, kiedy się tu sprowadziliście? – znów wróciłem do spraw bytowych społeczności romskiej.
– Pięknie było. Bardzo nam się tutaj podobało. Było kino, w którym nawet pracował mój zięć Wojtek. Wtedy prawie wszyscy pracowali na zakładzie, trochę się też jeździło, także i za granicę. Mieliśmy tu piękną świetlicę, gdzie odbywały się chrzty, wesela i jakieś inne święta. Tam odbywała się też i wigilia świąt Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Potem chcieli od nas bardzo dużo pieniędzy za utrzymanie tej sali – kilkadziesiąt milionów, jeszcze na stare pieniądze. Bardzo dużo staraliśmy się o tę świetlicę, chodziliśmy do urzędu. Nawet własnym kosztem kupowaliśmy butle z gazem do ogrzewania, a potem to i ludzie od nas i inni zaczęli po prostu rozbierać tę świetlicę. Temu się spodobało, to drzwi zdjął, a drugi coś innego i nie dało rady… – westchnął pan Aleksander.
– Ile was tu mieszka rodzin? – chciałem dowiedzieć się jeszcze czegoś o tej romskiej społeczności.
– Ponad 70 rodzin, około 600 osób wyjaśnił mi wójt Romów.
– Czy ostatnio zdarzały się jakieś konflikty z mielczanami? – nawiązałem do ostatnich telewizyjnych informacji.
– Było dużo pogróżek. Nawet i władze przestrzegały, że z innych miast ma większa ilość skinów i tych innych przyjechać i mają napaść na Romów. Ale to było gdzieś dwa lata temu – oświadczył mi pan Siwak.
– A z jakich to miast mieli przyjechać? – dopytywałem o szczegóły.
– Najwięcej to Dębica i Tarnów… – odpowiedział pan Aleksander i zaraz dodał jeszcze. – Bardzo dobrze było w tych czasach, jak był komunizm. Jeszcze jak nie było tej wolności, bo każdy się bał i my chodziliśmy na zabawy, i nikt się do nas nie doczepił…
– Czy poza pogróżkami, dochodziło jednak i do czynów? – przerwałem wypowiedź pana wójta.
– Było nawet tak, że nie chcieliśmy dzieci już do szkoły posyłać, bo dzieci wracały pobite, aż była interwencja policji. Napadali na Romów na mieście, krzyczeli na nas w sklepach… – dokończył mi pan Siwak.
– Czy czasami jednak Romowie nie prowokowali takich sytuacji? – zapytałem pana wójta.
– U nas tego nie było. Nasza młodzież teraz to nawet wieczorami nie wychodzi. Młodzież jak to młodzież. Czasem może i przez koleżankę mogą być jakieś problemy. Ja za to nie gwarantuję. Ale dyscyplina jest i jak się powie to jeden drugiego słucha. I teraz tak nie chodzą, no bo każdy się boi… – odpowiedział mi pan Aleksander.
– Dzisiaj wiele się mówi o przestępczości, o kradzieżach, rozbojach, włamaniach itp. Czy według pańskiej wiedzy w tych statystykach są także i Romowie? – zadałem następne pytanie?
– Ja panu powiem – rozpoczął swą odpowiedź wójt mieleckiech Romów – tutaj często są okradane kioski, czy tam sklepy, czy też i na mieście. Ale jeszcze nie było, żeby policja do nas przyszła i żeby kogoś z nas oskarżyła. Nie było żadnego procesu, żadnego sądu, a jeśli nawet coś ktoś zrobił, to z przyjezdnych, że myśmy nawet nie wiedzieli.
– Ale z Romów? – chciałem uzyskać potwierdzenie.
– Tak, z przyjezdnych. Jeśli ktoś tam kogoś złapał, to my nawet o tym nie wiedzieliśmy – powtórzył w zasadzie to samo mój rozmówca.
Napisy i rysunki na murach na Miasteczku Młodego Robotnika
– A więc ci przyjezdni Romowie psują wam opinię? – nadal trzymałem się tego tematu. – Bo wie pan – zwróciłem się do wójta – są w Polsce takie miejsca gdzie żyją bardzo bogaci Romowie, są tam ich pałace itd. Jak pan w związku z tym ocenia stan zamożności mieleckich Romów? Nie ma tu willi. Żyjecie skromnie… – pytając w zasadzie sam odpowiadałem na pytanie, bo przecież widząc to zaniedbane osiedle i skromne mieszkanie, nie mogłem inaczej powiedzieć.
– Skromnie – zgodził się ze mną pan Aleksander. I zaraz dodał: – To zależy jacy rodzice byli bogaci. Niektórzy wyjeżdżali do Stanów. Przez to oni mają takie rzeczy. A tutaj u nas w Mielcu, to przecież wiadomo, owszem że może gdzieś teraz wyjechać…
– Można powiedzieć, że mieleccy Romowie żyją tak jak żyje Mielec – znów pomagałem w odpowiedzi panu Siwakowi.
– Wszyscy Romowie stracili pracę na zakładzie. Wszyscy. – powtórzył z naciskiem wójt Cyganów.
– Jak teraz układa się wasza współpraca z władzami miasta? – zadałem kolejne rutynowe pytanie. – Nie macie swojego radnego w Radzie Miejskiej. Dlaczego tak się stało? – dociekałem przyczyny braku przedstawiciela romskiej społeczności w samorządzie miejskim.
– Chcieliśmy żeby radnym został Marian Mirga, tutejszy rzemieślnik, m.in. zajmujący się bieleniem kotłów – odpowiadał cierpliwie pan Aleksander. – Nie wiem dlaczego, ale mało głosów było od nas, bo właśnie w tym czasie dużo naszych Romów było w rozjazdach…
– Słyszałem, ze to właśnie wy nie idąc głosować, nie wybraliście swojego przedstawiciela – wszedłem w słowo panu Siwakowi.
– Byliśmy, ale to było za mało. A to by było bardzo dobrze, bo on by już miał tę funkcję i już by do niego się szło, a nie z kimś innym trzeba rozmawiać – mówił trochę z poczuciem winy w głosie mój rozmówca.
– To pan rozmawia z władzami. Jak tam pana traktują? – zapytałem znowu.
– Jak trzeba, to się pójdzie i się rozmawia – odpowiadał trochę bez przekonania wójt Cyganów, mówiąc dalej: – Po pierwsze nie mam zastrzeżeń do opieki społecznej, bo jak mogą, i komu się należy to dadzą te parę groszy. Do władz miejskich też nie mam zastrzeżeń, tak samo jak i do policji. Zwracam się głównie w sprawach mieszkaniowych. Teraz widać skutki, to drzwi, to dachy i kominy poprawiają i jeszcze obiecują, że będą tutaj na zewnątrz tynkować, żeby te baraki miały jakiś wygląd. Bo te baraki są beznadziejne. Żeby tu kaloryfery nie wiem jak były gorące, to tu zawsze będzie zimno… – użalał się trochę mój rozmówca.
Niektóre zbite z desek i dykty budy przypominały slumsy
– Czy zdarzyło się kiedyś, żeby jakaś romska rodzina wyprowadziła się stąd do bloku na lepsze warunki? – zadałem pytanie, licząc na pozytywną odpowiedź.
– Chyba nie – uzyskałem szczerą odpowiedź.
– Może wy nie chcecie mieszkać w nowoczesnych blokach? – zapytałem nieco przewrotnie.
– Kto by nie chciał? – odpowiedział pytaniem na pytanie mój rozmówca. – Jak by było lepsze to ja bym też chciał, no bo dla mnie by nie było problemu, nie mam zadłużeń. Ja bym dostał mieszkanie…
– Żywotność tych baraków kiedyś się skończy – wtrąciłem w jego wypowiedź.
– No tak, słyszałem mają tu trzy następne baraki rozbierać. Oni się tłumaczą, że nie mają mieszkań. A ja im powiedziałem w ten sposób: „Dlaczego wyróżniacie ludzi?” Jeśli rozebrano tu jakiś barak, to Romów dawano z powrotem do baraku, a z innej narodowości dawali do bloku. Dlaczego może być taka różnica – tym razem pytał jakby mnie pan Siwak.
– I uzyskał pan na to odpowiedź? – tym razem ja wykręciłem się od odpowiadania.
– Oni mówią tak, że gdy jacyś mieszkańcy nie płacą czynszu, to dają ich z powrotem na te baraki. I dają nam tu takich ludzi. Nie chciałbym się wyrażać, ale po prostu takich ludzi, że się człowiek powinien ich bać. Bo tu albo dadzą pijaka z zawodowców. I oni robią tu cuda. Biją się między sobą. Kaleczą się. Są interwencje policji. Tylko tyle, że my jesteśmy spokojni i się nie wdajemy w te rzeczy – tłumaczył mi wójt Romów.
– A może to jest tak, że wy nie będziecie płacić czynszów za te mieszkania, bo taki problem już był, wynikający z waszej sytuacji materialnej, braku pracy. Jak to wygląda obecnie, czy są rodziny, które nie płacą za mieszkanie? – zadałem trochę drażliwe pytania.
– Jak może płacić taki jeden z drugim, jak on dostaje 300 złotych przeważnie z opieki społecznej.? To co on na to? – znów w ripoście pytał mnie pan Siwak. – I lekarstwa ma kupić i światło, i gaz, i jeszcze żeby za mieszkanie płacił, to jest ….
– Właśnie – tłumaczyłem się – do tego zmierzam, że ludzie nie mają z czego zapłacić. Wygląda więc na to, że większość tych mieszkań jest opłacanych przez miasto.
– Oni dają tym ludziom, bo mnie to może nie, bo ja co miesiąc mam zapłacone. Mam taką ulgę, że zamiast 200 złotych na miesiąc płacić, to ja tylko płacę 50 złotych – tłumaczył mój rozmówca.
– Są przyznawane zasiłki mieszkaniowe – dodałem do jego wyjaśnień.
– Tak. Oni im dają, żeby Romowie płacili co miesiąc. Bo żeby oni zapłacili za te zadłużenie, to oni w życiu się nie wypłacą – kontynuował pan Aleksander.
– Nikt wam teraz nie grozi eksmisją? – nawiązałem do wydarzeń sprzed dwóch lat.
– Takie tu słuchy przychodzą, że ci którzy nie będą płacić, to będą eksmitowani – odparł mi pan Siwak.
– Ale to są tylko słuchy, a nie oficjalne wypowiedzi? – zapytałem pana wójta. – A czy to prawda, że rzekomo jesteście jakby tu zamknięci i nie wolno wam wychodzić poza obręb tego osiedla? Skąd się wzięło takie stwierdzenie? – zapytałem mając na myśli wypowiedź sprzed kilku dni w Wiadomościach telewizyjnych.
– No właśnie tego nie wiem. – spojrzał mi prosto w oczy mój rozmówca. – Byli tu już u mnie inni dziennikarze i też o to pytali. Ja się bardzo dziwię. Oni to chyba wzięli, jeszcze z tych wydarzeń sprzed dwóch lat….
– Przecież mieszkaliście już w różnych miejscach i czy było tak kiedyś, że nie wolno wam było chodzić po Mielcu? – znów wtrąciłem się do odpowiedzi.
– Nie. Tego jeszcze nie było. To powiedział pan Andrasz ze Stowarzyszenia Romów w Tarnowie. Nie wiem czemu on tak powiedział, bo on się już do nas nie odzywa od dwóch lat. Nie mamy żadnych kontaktów, bo ja się skontaktowałem z panem Romanem Kwiatkowskim, który jest prezesem Stowarzyszenia Romów w Polsce w Oświęcimiu – tłumaczył mi pan Siwak.
– A jak to stowarzyszenie wam pomaga? – chciałem uzyskać więcej informacji.
– Pomagać, nie pomaga, na przykład finansowo – odparł mi pan Siwak. – Tylko jak są jakieś problemy, jak na przykład o te czynsze, to pan Andrasz często do nas przyjeżdżał. Bo na przykład ja pójdę i porozmawiam i nie ma żadnych skutków, to wtedy my się zwracamy do tych, którzy nas reprezentują.
* * *
Na tym zakończyła się nasza rozmowa z Panem Aleksandrem Siwakiem i po pożegnaniu domowników tego romskiego mieszkania udaliśmy się na barakowe osiedle. Piszę udaliśmy się, ponieważ cały ten czas moim przewodnikiem był pan Edward Michocki – dziennikarz, obecnie rzecznik prasowy miasta Mielca, były redaktor naczelny Tygodnika Mieleckiego „Korso” i redaktor „Głosu Załogi”, późniejszego „Tygodnika Mieleckiego”, ale przede wszystkim od lat przyjaciel Romów, także i tych mieleckich. Kilka lat grał w meieleckim zespole cygańskim „Terne Blume”. Zna wielu z nich osobiście, bywa w ich domach, od czasu, gdy ponad 20 lat temu mieszkali przy ulicy Żeromskiego, Edward przysłuchiwał się naszej rozmowie, wiele rzeczy uzupełniał i wyjaśniał, zwłaszcza że jest orędownikiem sprawy romskiej i w ramach obowiązujących przepisów stara się pomóc złagodzić ich biedę.
Przechodziliśmy wśród odrapanych baraków, pustych placów po wyburzonych budynkach, obok upstrzonych napisami murów, w tym też z symbolami spod znaku swastyki, stanęliśmy przy przepełnionych pojemnikach na śmieci, z walającymi się starymi gratami. Jednak w Mielcu jest jeszcze wiele innych rodzin żyjących w tragicznych warunkach, tak że nikogo nie można wyróżniać. Ponad 1500 głównie młodych Mielczan wyjechało za chlebem, za granicę, bo nadal jest ogromne bezrobocie. I tak oto docieramy do kolejnego baraku gdzie mieszka inny przedstawiciel cygańskiej starszyzny – pan Augustyn Czajkowski. W odróżnieniu od pana Aleksandra wcale nie jest spokojny i opanowany, a wręcz przeciwnie, nerwowy, impulsywny, i chociaż i w jego domu znajdujemy gościnę, i jesteśmy częstowani tradycyjną herbatą z jabłuszkiem, to jednak nasza rozmowa jest właściwie jednym wielkim monologiem rozżalonego mieleckiego Roma, wchodzącego w skład miejscowej starszyzny.
* * *
Ja w Mielcu się osiedliłem jeszcze na dwa lata przed przymusowym osiedleniem Romów, a przedtem mieszkałem w Bydgoszczy. Kiedyś było nam zupełnie inaczej jak dziś, mieliśmy pracę i ja też pracowałem w transporcie budowlanym. Ludzie odnosili się do nas dobrze i komplikacji nie było żadnych. Na naszym osiedlu było o wiele ładniej. Potem oni chcieli od nas pieniądze za te baraki i każdy jak mógł tak płacił. Jak się te baraki zaczęły psuć, to ludzie nie chcieli płacić.
My jako starszyzna mamy pieczę nad naszą młodzieżą, która powinna się nas słuchać. Kiedy były te wojny z tymi „skinami” i w ruch szły pałki, łańcuchy itp., to mówiliśmy naszej młodzieży, żeby w miasto nie szła. Nawet jak z komendy policji przyjechali, to nam mówili, żeby nie rozjuszać tych skinów, nie chodzić grupami, bo są niebezpieczni. I myśmy na to zareagowali, żeby młodzież nie wychodziła późno.
Po rozebranych barakach pozostawały resztki mebli i sprzętu
Kiedy dostali wolność ci „skiny”, że nie było już na nich mocy, to oni zaczęli szaleć i to nie tylko w Mielcu, oni po całej Polsce szaleli. Mój wnuczek, już teraz kawaler, raz był tak pobity łańcuchami, że myśleliśmy, że dostanie wstrząs mózgu. To było kilka lat temu. To samo było jak szły dzieci do szkoły, czy dorośli do sklepu. Cyganka do sklepu nie szła bo się bała. No to nam zaczęli doradzać żebyśmy nie wychodzili z domu. Jeszcze nam mówili „murzyny wyjeżdżajcie z Polski, bo to nie wasza Polska”. A raz to napadli na nas Polacy – sąsiedzi. Niektórzy z nich są wiecznie pijani i zaczepiają, chociaż się tu razem wychowaliśmy.
Tu mieszkają biedni Cyganie, bardzo biedni. Prawie wszyscy się utrzymują z opieki społecznej. Wszyscy stracili pracę. Teraz dla innych nie ma pracy, a co dopiero dla Romów. Każdy patrzy jak tu przeżyć, a wielu młodych wyjechało za granicę.
Kiedyś mieliśmy świetlicę, ale ona została zaniedbana, jak te baraki rozbierali. Ja sam chciałem taki barak kupić i tam mieszkać. Ale nie dało rady. A jak te baraki zaczęli likwidować to obcy przychodzili i kradli drzewo i co tam było wewnątrz. Wszystko przepadło. Pisaliśmy już podanie o świetlicę, ale też nie dało rady. W następnych wyborach będziemy się starać aby mieć swojego radnego, żeby nas reprezentował i mógł załatwiać nasze sprawy.
* * *
Kiedy żegnaliśmy się z panem Augustynem na zewnątrz prószył drobny śnieg, ale odwilż powoli odsłaniała jeszcze większą szarzyznę Miasteczka Młodego Robotnika. W pobliżu baraku w zaimprowizowanym ogródku stała gołębiarska buda, na daszku której, pod kratą gruchały zadowolone gołębie. One, gdy tylko się im tę kratę uchyli zapewne mogą latać nad całym mieleckim miastem, ale czy taką wolność mają i ich romscy właściciele? Na ten temat zdania mogą być podzielone.
Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Gąsiewski
Artykuł został opublikowany w „Wieściach Regionalnych”, nr 2, z lutego 2000 r., s. 2-3
A jak dziś wygląda sytuacja mieszkaniowa mieleckich Romów
– zapraszamy do obejrzenia krótkiego filmu:
MIELECKI TABOR 2000