Szkoła Ratownictwa Medycznego przy mieleckim pogotowiu szkoliła harcerzy
Czas wojny, ranny pocztowiec – strzał w brzuch. W roli ratowników można było zobaczyć harcerzy z okolicznych hufców, m.in. z Kolbuszowej, Tarnobrzega i Stalowej Woli. Musieli pomóc, choć nikt nie miał z wykształcenia medycznego. Jak poszło? – To było szczególne przeżycie dla instruktora patrzeć, jak młode osoby uczą się ratować życia w zainscenizowanej akcji, jak na bieżąco pochłaniają wiedzę, błyskawicznie ją wykorzystują i zaczynają „czuć” takie wyzwanie – mówi rat. med. Wojciech Idzior, kierownik mieleckiej Szkoły Ratownictwa.
Zadanie ratownicze było jednym z wielu innych w trakcie gry patrolowej na terenie Kolbuszowej. Ze strony harcerzy punkt medyczny nadzorowała Anna Idzior, harcerka Hufca ZHP im. Janka Bytnara „Rudego” w Kolbuszowej. Wszystko było przygotowane tak, by oddać atmosferę pola walki, gdzie często rannym pomagali cywile bez wykształcenia medycznego. Ale ponieważ była to tylko inscenizacja, był czas na instrukcje, objaśnienia, wskazówki. – Wyzwań nie brakowało. Trzeba było zbadać żołnierza, zabezpieczyć ranę, a potem przetransportować rannego w bezpieczne miejsce. Widok był naprawdę wyjątkowy, bo w patrolu były także zuchy, 7,8-latki. Nie było im łatwo, ale nie poddawały się i dzielnie pomagały, co jednak wymagało także od „żołnierza” nie lada odwagi, zwłaszcza podczas jego transportu na noszach. Okazał się bardzo dzielny – relacjonuje Wojciech Idzior.
Dodaje, że harcerze udowodnili, jak są pojętni, ambitni, skuteczni i teraz już wiedzieliby, jak sobie poradzić nie tylko z samą raną, ale także z organizacją akcji ratunkowej. Oni sami ocenili, że z jednej strony była to dla nich emocjonująca zabawa, gra, ale z drugiej poddali się też emocjom związanym z walką o czyjeś zdrowie i życie. I nauczyli się, że pomimo wrażeń, najważniejsze jest by postępować metodycznie i w skupieniu dążyć do celu.
Aneta Dyka Urbańska