Teraz, kiedy z okazji kolejnej okrągłej rocznicy strajków z lipca 1980 r. w WSK PZL-Mielec, które m.in. były prekursorem późniejszych porozumień sierpniowych i powstania „Solidarności”, do okolicznościowych selfie stają osoby zupełne nieznane w tamtych latach z jakiejkolwiek działalności opozycyjnej, lub takie, które albo były dziećmi, albo w ogóle nie było ich na świecie, warto przypomnieć krótki artykuł pierwszego niekomunistycznego dyrektora WSK PZL-Mielec po 1990 r. Jana Szymańskiego. Prezentujemy ten artykuł, jak również w formie pdf inne solidarnościowe teksty, które ukazały się w 2009 r. w Kwartalniku „Nadwisłocze”. Należy też podkreślić, że w ubiegłym dziesięcioleciu zaniechano lokalnych badań tej tematyki. W tym czasie narosło wiele mitów, „narodziło” się wielu nieznanych bohaterów, a ci prawdziwi pomarli, a jeśli żyją popadli w zapomnienie. Ku przypomnieniu więc publikujemy wspomniany tekst.
dr Włodzimierz Gąsiewski
redaktor naczelny kwartalnika „Nadwisłocze”
Jan Szymański, Jak obaliłem socjalizm
Solidarne „Nadwisłocze”, nr 2 z 2009 r., s. 10-11.
Przepraszam państwa, że w moim wystąpieniu odnosił się będę również do własnych doświadczeń. W oparciu o te doświadczenia podzielę się moimi przemyśleniami, spostrzeżeniami, wnioskami. Każdy, kto występuje publicznie, w jakimś stopniu odsłania swoje wnętrze. Czy chce czy nie chce. Dlatego rozpocznę od tego co od lat we mnie tkwi. W roku 1975 będąc w zakładach Harwestera w Chicago, spostrzegłem, drobną różnice pomiędzy WSK Mielec, a firmą Harwester. W WSK aby wykonać kserokopię trzeba było uzyskać trzy podpisy przełożonych. Tam kserokopiarka była do powszechnego użytku w biurze, nikt jej nie blokował. Od tej pory oczekiwałem na koniec socjalizmu, jako że system blokujący przepływ informacji nie może wygrać z systemem przepływ ten przyśpieszający.
A teraz opowiem:
Od lat elity tego kraju zajmują się lustracją. Zarówno jej przeciwnicy jak i zwolennicy. Pierwsi szukają sposobu jak sprawę skomplikować aby prawda nie przebiła się do społeczeństwa, drudzy jak oczyścić Polskę z SB-ckiej przeszłości. Przeważnie prawdy szuka się w dokumentach wytworzonych przez SB. Z trudem bo z trudem, ale przybliżamy się jednak do coraz szerszego jej poznania. Gdyby politycy, historycy i dziennikarze zechcieli wzbogacić źródła istniejących informacji, znajomość prawdy byłaby pełniejsza.
Ja obaliłem socjalizm powtarza od lat Lech Wałęsa. Inni powołują się na Papieża Jana Pawła II, a jeszcze inni dodają prezydenta USA Ronalda Regana.
Od wielu lat śledzą zabiegi zmierzające do dojścia do prawdy. Nie zauważam jednak dążności do pełnego jej poznania. W dniu 8 marca uczestniczyłem w konferencji zwołanej przez NSZZ solidarność w Rzeszowie z okazji rocznicy zaprogramowanych wyborów w dniu 4 czerwca 1989 roku. W końcowej dyskusji do głosu dopuszczono tylko beneficjentów tych wyborów: posłów z tamtego nadania. Nadania z fotografii z Lechem Wałęsą. Do głosu nie dopuszczono ludzi, którzy nie dostąpili zaszczytu sfotografowania się z Lechem, ale w tamtym roku wykonali całą konieczną pracę. Nie będąc zawodowym historykiem nie zabierałem dotychczas głosu na temat lustracji. Ostatnie wydarzenia spowodowane ukazaniem się książki Cenckiewicza i Gontarczyka oraz zdarzenia późniejsze, zapaliły w mojej podświadomości przymus psychiczny, od którego nie mogę się uwolnić.
Lustruje się głównie niejawnych współpracowników SB według zasady: nie ma papierów w IPN-ie, nie współpracował. Czasem wydaje mi się, że głównymi sprawcami cywilizacyjnego zapóźnienia Polski są tzw. TW (tajni współpracownicy). Można odnieść wrażenie, że socjalizm był tworzony w ukryciu, tajnie. Przez TW.
A przecież system był oficjalną ideologią, prowadzono szkolenia polityczne, istniał cały aparat partyjno – administracyjny, byli w państwowych firmach przedstawiciele SB, którzy na bieżąco kontrolowali zachowania pracowników. Niewiele by jednak zdziałali gdyby opierali się wyłącznie na pisanych przez TW donosach zgromadzonych dzisiaj w IPN.
Głównym źródłem informacji byli zweryfikowani zawodowi partyjno-administracyjni kierownicy w różnych przedsiębiorstwach i instytucjach, desygnowani przez partię. Oni nie musieli niczego podpisywać. Opłacani byli przez zawodową listę płac. Oni realizowali ściśle wytyczne ideologów partyjnych nie pozostawiając żadnych śladów pisemnej współpracy z SB
Znam przypadek, gdy uczestniczący każdej niedzieli we Mszy świętej, był w zakładzie pracy szefem zakładowej ORMO (dla młodych: Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej). W pracy był zastępcą dyrektora zakładu. Czy on musiał być oddzielnie wynagradzany przez SB?
Inny przykład. Organizacja niezależna miała swą siedzibę w pomieszczeniach parafialnych. Rozwija się niezależne życie religijne i intelektualne grupy osób. Znienacka ksiądz proboszcz nakazuje opuszczenie pomieszczeń. Niby są mu potrzebne do innych celów. Czy musiał podpisywać zobowiązanie współpracy z SB? Wykonał tylko prośbę SB, o czym można się dowiedzieć z dokumentów innych figurantów dostępnych w IPN.
Opieranie się historyków wyłącznie na pisanych dokumentach IPN jest wielkim zawężeniem tematu. Pomijam zachowania ogółu pracowników wszystkich instytucji i firm. Prowadzili podwójne życie. Spolegliwe względem władzy w miejscach pracy, krytyczne poza tym miejscem. W imię interesów doraźnych, bardzo często interesów o niewielkim lub żadnym znaczeniu. Z zaangażowaniem realizowano nieefektywne zadania stawiane przez partię, w zaciszu swoich mieszkań i w gronie zaufanych znajomych dowcipkując ze swej postawy. W końcu głównym celem działania kadry kierowniczej stało się zaspokojenie „zapotrzebowań” działaczy partyjnych. Rolę efektywności działań zastąpiono spolegliwością i niechęcią do ludzi trzeźwo myślących. Taka postawa ogółu obywateli doprowadziła do coraz głębszego kryzysu gospodarczego. Trzeba było racjonować żywność i inne dobra konsumpcyjne. Wierni partii działacze wykorzystywali braki towarów do skłócania ludzi, co z kolei ułatwiało sprawowanie władzy.
Społeczeństwo nieświadomie podzieliło się na: „obdarowujących” i „obdarowywanych”. Znajomości zaczęły być dominującą cechą społeczną. Liczył się ten kto potrafił załatwić.
„Obdarowywani” stali w kolejkach, w których coraz odważniej prowadzona była nieuświadomiona działalność opozycyjna. Najpierw bojaźliwie, z czasem coraz śmielej wyrażano
w nich dezaprobatę dla systemu. W tę sytuację wpisały się nieliczne małe grupki „opozycjonistów zorganizowanych”, które przez dyskusje w zamkniętych gronach, w ukryciu przed władzą chciały zmienić sytuację w kraju, nie wierząc w możliwość zmiany całego systemu. Pracownicy SB nie mający możliwości oddziaływania na opozycję kolejkową, skupili swoją uwagę na tych grupkach. Chcąc znać nastroje w społeczeństwie, szukali swoich TW pośród nich. Wydawało się, że wpływając na „opozycję zorganizowaną” będzie można spacyfikować ogół społeczeństwa. A opozycja kolejkowa rozwijała się w miarę narastania trudności w zaopatrzeniu sklepów w towary.
Wykorzystując tę opozycję już w roku 1980 obaliłem socjalizm.
O szczegółach poniżej.
Nie Wałęsa, który swoją działalność ukrywał przed SB. Jeśli ukrywał? Historycy oprócz materiałów zgromadzonych w IPN, powinni sięgnąć również do wywiadów z ludźmi pamiętającymi tamte czasy, oraz do oficjalnych publikacji ówczesnej władzy. W ten sposób zdobyte informacje mogą pokazać na jakim podłożu Lech Wałęsa „obalał socjalizm”, a społeczeństwo rzetelni ocenić jego zasługi. Oczywiście taki sposób postępowania napotka wściekły opór beneficjentów zmian jakie zaszły po 1989 roku, tak jak się to stało w przypadku doktora Zyzaka.
Wystarczy sięgnąć tylko do dwóch numerów partyjnego miesięcznika z roku 1980, aby przekonać się jak dalece władza oderwana była od rzeczywistości. Na III Plenum KC PZPR I Sekretarz Stanisław Kania w referacie mówił: „Chociaż z uwagi na bardzo szybkie tempo wzrostu potrzeb krajowych rolnictwo przysparza nam jeszcze wiele kłopotów, na wsi polskiej nastąpiły ogromne zmiany. W ciągu 30 ostatnich lat osiągnęliśmy 2 krotny wzrost produkcji rolniczej. W tym samym czasie dochód narodowy wzrósł 3 krotnie” (Nowe Drogi Nr 7/374 z dnia 7 lipca 1980 r.).
W tym czasie na przełomie czerwca i lipca społeczeństwo już przestało się bać. Sięgnę tutaj do własnych doświadczeń. W czerwcu trwały przygotowania do wysyłania dzieci na socjalistyczne kolonie letnie. Bez Boga. Kolega, którego nazwiska nie wymienię, na zebraniu rodziców wysyłających dzieci domagał się zagwarantowania prawa dzieci do uczestniczenia w niedzielnej Mszy św. Oficjalnie na ogólnym zebraniu, co wówczas wymagało dużej odwagi. Od dziesięcioleci ktoś publicznie upomniał się o swoje prawa.
W następnym dniu zostaje wezwany do przewodniczącego zakładowych związków zawodowych, który próbuje go nastraszyć. Nic nic wskórał. Kolega odwiedza w mieszkaniu zakładowego sekretarza partii, u którego powtarza żądanie, powołując się na zapisy konstytucji.
W tym czasie kolejki przed sklepami się wydłużają. W nocy pilnuje się swego miejsca w kolejce, rano idzie się do pracy. Moja żona przez dwa dni próbuje kupić coś na obiad. Nie dostaje, próbuję ja dwa razy. Podczas drugiej próby składam w kolejce na wpół żartobliwą deklarację. Nie wyjdę ze sklepu jeżeli nie kupię kawałka mięsa na obiad. Mówię z humorem. Przyłącza się do mojego oświadczenia stojący wraz ze mną grupowy partyjny. Nadchodzi godzina 17, godzina zamknięcia sklepu. Z humorem oświadczamy, że ze sklepu nie wyjdziemy. Kierowniczka sklepu grozi, że powiadomi milicję obywatelską. Nie może jednak tego dokonać ponieważ w sklepie nie ma telefonu. Telefonów też był deficyt. Młodzi dzisiaj w to nie uwierzą.
Jakaś działaczka samorządowa ofiarowuje się, że powiadomi milicję, której komenda znajduje się w pobliżu. Rzeczywiście po kilkudziesięciu minutach radiowóz milicyjny przejeżdża ulicą. Okupujący sklep podzielili się na grupy. Parę osób pozostało w sklepie, parę osób przed sklepem, inni na pobliskich skrzyżowaniach ulic. Milicja nie reaguje.
Zbliżają się godziny wieczorne. Kilkadziesiąt minut po dwudziestej próbuję ludziom uświadomić, że towaru nie przywiozą. Wieści jednak nadchodzą inne. Już wiozą! Nie po to staliśmy tyle godzin aby teraz iść bez niczego! Nie rozchodzimy się dopóki towaru nie przywiozą. W stojących wstępuje odwaga i determinacja. Ja idę do domu.
W następnym dniu jest czwartek, święto Bożego Ciała roku 1980.
W piątek w Mielcu mięsa jest pod dostatkiem. Sklepy sprzedają do późnych godzin wieczornych. Jak w kapitalizmie. Towar jest, brak pieniędzy, nie mięsa. Sytuacja się odwróciła bez udziału doradców. Do dziś internetowi uczeni zarzucają, że w Mielcu nie było opozycji. A jednak w Mielcu był pierwszy strajk w roku 1980. 29 czerwca
w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym przy miejscowej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego wybucha strajk. Również bez pomocy doradców.
W następnych dniach strajk rozszerza się na zakłady produkcyjne Wytwórni. Z początkiem lipca strajki pojawiają się w innych miastach. Stanisław Kania dopiero na IV Plenum partii mówi o prawdziwej sytuacji w kraju. Cytuję za miesięcznikiem „Nowe Drogi” z dnia 24 sierpnia 1980 roku: „Wystąpienia strajkowe w kraju trwają już od 1 lipca. Objęły one czołowe i jakże często szczycące się bogatą rewolucyjną tradycją zakłady przemysłowe. Początek był w Mielcu, w nowoczesnej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego, później Żyrardów, wreszcie Lublin i Gorzów Wielkopolski, gdzie miały miejsca powszechne strajki obejmujące praktycznie całe miasta. Dopiero w drugiej połowie sierpnia rozpoczęły się strajki na Wybrzeżu. Jako epilog strajków, które wcześniej objęły prawie cały kraj. Objęły kraj bez udziału niezależnych tajnych związków zawodowych.
Podczas tego „epilogu” sytuację wyczuwają „doradcy” Wałęsy. Pojawiają się w Gdańsku i kanalizują nastroje w znanym kierunku. W Mielcu powstaje nowy związek zawodowy. Jego przewodniczący nie chce przyłączyć się do gdańskiego; (dlaczego, to pozostaje do wyjaśnienia w kontekście jego późniejszej kariery). Dopiero, gdy w pierwszych dniach września przyjeżdża do Mielca sekretarz Komitetu Wojewódzkiego partii, jego wystąpienie przeważa szalę. Przystępujemy do „Solidarnośći”.
W podsumowaniu żartobliwie można postawić tezę, że nie Wałęsa, lecz ja obaliłem socjalizm. W sklepie mięsnym. Dobrze zacząłem. A na poważnie: socjalizm zbankrutował ekonomicznie. Po odwołaniu stanu wojennego próbowano go jeszcze reanimować, lecz było to już niemożliwe. Naród do końca lat 80-tych mówił wielkie NIE. Tylko intelektualiści, oderwani od społeczeństwa podobnie jak partia tego nie zauważali.
I to wielkie NIE trwało do końca dekady. Pod koniec dekady w roku 1988 partia doszła do wniosku, że sama nie da rady; musi się podzielić czymś z narodem.
Porozumienia szukała nie tylko ze związkiem zawodowym, ale też z innymi środowiskami. Jednym z nich był Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie. Prezes tego Klubu prof. Andrzej Stelmachowski został poproszony do tow. Józefa Czyrka, sekretarza partii.
Dzisiejsi historycy powinni takich prawd poszukiwać, a nie siedzieć tylko w archiwach akt SB-ckich w IPN. Tam jest tylko część mniej istotna prawdy.
Jan Szymański
Mielec – czerwiec 2009
Solidarne „Nadwisłocze”, nr 2 z 2009 r., bezpłatny plik pdf: nadwislocze23_09internet