Portal promocja.mielec.pl prezentuje informacje i relacje - zapraszamy do współpracy: ogłoszenia - reklama w internecie i gazecie, grafika i skład komputerowy, zdjęcia reklamowe, foto i wideo reportaże
Strona główna / Historia i Kultura / Historia i ludzie / Ktokolwiek zna, ktokolwiek wie… BYŁEM W BAUDIENST MIELEC – rozmowa z Janem Łazem z Mielca

Ktokolwiek zna, ktokolwiek wie… BYŁEM W BAUDIENST MIELEC – rozmowa z Janem Łazem z Mielca

Jan Łaz, mieszkający obecnie w Mielcu, urodził się 2 maja 1925 r. w Trzcianie k. Mielca, jako syn Józefa i Marii z d. Dziekan. Jego rodzice zajmowali się rolnictwem. Gdy wybuchła wojna Jan Łaz miał 14 lat i w pierwszych latach okupacji niemieckiej pomagał rodzicom w gospodarstwie. Pod koniec 1942 r., jak mówi, z nakazu sołtysa, został odwieziony przez tegoż wraz z kilkoma innymi młodymi mieszkańcami wioski do Arbeitsamtu (Urzędu Pracy) do Mielca. Z nim m.in. był Edmund Krużel, Franciszek Ździebło, Zięba, Eugeniusz Ćwięka i Eugeniusz Kozioł. Z innych miejscowości był wraz z nim m.in. Józef Bąk z Podleszan i Michał Mądry z Tarnowca.
     Swój przyjazd do obozu Baudienst w Wojsławiu, a obecnie w Mielcu, Jan Łaz wspomina następująco: (…) Dali nam ubrania, koloru zielonego, jak w wojsku, tyle że bardzo liche i furażerki na głowę bez żadnych znaczków. Nastepnie nas skierowali do łaźni, która była w obrębie obozu, kazali rozebrać się do naga, ubranie złożyć na śniegu w kostkę i w tej łaźni leciała raz ciepła, raz zimna woda – to było takie hartowanie. Każdy jeden na drugi dzień ochrypł. Potem nas wysłali na barak, gdzie byliśmy tak zorganizowani jak w wojsku. Barak był duży, bez żadnych przegród. Łóżka były trzypiętrowe, drewniane. Dali nam po jednym kocu i spaliśmy na siennikach, żadnej innej pościeli nie było. Podczas mrozów schodziliśmy się na łóżko na trzecim piętrze i tam we trzech, czterech przykrywaliśmy się razem swoimi kocami. W baraku był piec węglowy, ale się dymiło, że się nie dało palić. Do jedzenia dawali nam najczęściej kaszę, ale taką co wróciła z frontu wschodniego z robakami, a podczas pracy na fabryce dostawaliśmy obiady. Składały się na nie głównie buraki pastewne, a brukiew to była luksusem – z tego robili zupę. Dostawaliśmy też bochenek chleba razowego 1,5 kg na dziesięciu. Z tego miała być kolacja i śniadanie i do tego była jeszcze czarna zbożowa kawa.
     Rano wstawaliśmy przed 5-tą. Stawaliśmy czwórkami do obozowego apelu i nas liczyli. Była tez modlitwa i do kuchni szliśmy po kawę. Do fabryki do Mielca chodziliśmy na piechotę ok. 6 km. Ja w fabryce pracowałem razem z Żydem, wydaje mi się, że mówili na niego Tisek, młody chłopak
z Mielca, ale imienia i nazwiska nie znam. Był szczupły, wychudzony. Oni mieli tam swoje baraki.
     W obozie Baudienst pilnowała nas straż z karabinami, przy bramie stała budka, a obóz był ogrodzony siatką. Wartownikami, ale już bez broni byli też ci, którzy byli w obozie w poprzednim roku. Podpisywali się i nas pilnowali. Prowadzili nas na fabrykę i stamtąd nas przyprowadzali
z powrotem. Nazwisk uzbrojonych wartowników nie pamiętam, tylko niektórych z tych co nas prowadzili do fabryki, min. był to: Sroczyński z Złotnik k. Mielca i Kopeć.
W fabryce zaś przeważnie pilnowali nas volksdeutsche, którzy umieli po niemiecku, był to m.in. Zieliński i Dąbrowski, jeden z nich był spod Tarnobrzega, natomiast Leyko z Mielca był magazynierem. W fabryce pracowałem przy nitowaniu sterów do samolotów, potem przenieśli mnie na halę Nr 2 (Repa) i Nr 3, gdzie pracowałem przy kadłubach samolotów. Tam pracowaem już z brygadzistą Zachariaszem z Mielca.
     Żydzi, którzy pracowali razem z nami byli traktowani bardzo źle. Byli to młodzi mężczyźni, którzy znali się na tej pracy. Niektóre zaś Żydówki pracowały z Niemcami po biurach, bo znały język niemiecki. Pamiętam, że Żydzi tam głodowali, jak myśmy dostawali obiad, to oni tych zlewek chcieli od nas dostać i to im Niemcy nie pozwalali. Oni dostawali bardzo mało do jedzenia, a raz Niemcy jednego Żyda co razem ze mną pracował, to tak pobili, że go wynieśli i więcej już nie wrócił.

 Żydzi koło hal fabrycznych uprawiali jarzyny, pietruszkę, cebulę itp. Pracował tam od nas Żyd, który nazywał się Szulim, z naszej wioski Trzciany, gdzie miał gospodarstwo i sklep. Mieszkał tam wówczas z teściem, który nazywał się Mortka, mieszkała tam cała ich rodzina, w tym małe dzieci. I ten jeden Żyd przeżył, bo śkądś zdobył ausweiss-kennkartę i uciekł z obozu przy fabryce. Zaraz po wyzwoleniu spotkałem się z nim w Mielcu. Całą jego rodzinę jednak Niemcy zabili. Przeżył też jeszcze inny Żyd, który mieszkał na drugim końcu Trzciany, nie znam jego nazwiska, wiem tylko, że również miał tam gospodarstwo. W Trzcianie mieszkał jeszcze inny Żyd – Mendel, który wymieniał mąkę za zboże. Poza tym jednym Szulimem, to żaden Żyd, którego poznałem nie przeżył wojny. Byli np. tam Żydzi z Radomyśla Wielkiego, nawet brali ode mnie adres, bo ich wspomagałem. Pomocy Żydom udzielał wraz ze mną także magazynier, który wydawał blachy, ale nie znam jego nazwiska.
    Nam Niemcy strasznie marnie pałcili. Za tydzień pracy mogłem sobie kupić bochenek chleba i to jeszcze nie cały. Pracowaliśmy tylko w fabryce i do żadnych innych zadań nas Niemcy nie brali. Ja pracowałem 12 godzin codziennie. Na niedzielę nas puszczali i chodziłem już w sobotę po południu do domu do Trzciany. W niedzielę wracałem do domu. Trzeba było wracać za dnia, bo raz szedłem wieczorem, a w Woli Mieleckiej były magazyny i wojsko. Czasami legitymowali, ale jednego razu coś Niemcowi nie spodobało i zaczął repetować karabin. Wtedy mu szybko uciekłem międy domy. Od tamtej pory zawsze już wracałem za dnia. Opowiadono mi, że gdzieś rok przed moim przyjściem do obozu Niemcy gonili partyzanta, który brał udział w zamachu na niejakiego Smacznego, który wysługiwał się okupantom. Wówczas junacy z Baudienstu zostali użyci do pościgu, ale partyzant zabił się własnym granatem. Potem jeden z tych junaków, który brał udział w pościgu, został przez partyzantów pobity i zmarł.
    W obozie byłem aż do wyzwolenia w 1944 r. Niemcy już wiedzieli co się święci i jeden z wartowników, który nas puszczał do domu na sobotę, mówi do nas: „Tylko mi na poniedziałek przyjść!” i dodał jeszcze: „Tylko chłopaki nie bądźta głupie!”. A ja się w niedziele szykowałem do powrotu do obozu, a taki znajmy kowal mi mówi: „Gdzie się wybierasz, to nie wiesz, że Niemcy fabrykę wywożą, chcesz żeby cię zabrali ze sobą?”. Więcej już na fabrykę nie poszedłem. Było to gdzieś dwa tygodnie przed frontem i wieczorami było już słychać wystrzały armat. Po wojnie jeszcze trochę pomagałem ojcu w gospodarstwie, ale było nas 9-cioro w domu i poszedłem znów na zakład do pracy.

Rozmawiał: Włodzimierz Gąsiewski

 

Rozmowa ukazała się w Kwartalniku ,,Nadwisłocze'', nr 3 z 2012 i nr 1 z 2013 r.

 

Ktokolwiek zna, ktokolwiek wie o wydarzeniach w różnych okresach historycznych, przedwojennych, okupacyjnych i powojennych lub posiada zdjęcia, dokumenty i inne pamiątki z tamtych czasów, prosimy o kontakt z Redakcją portalu www.promocja.mielec.pl

Dane kontaktowe w zakładce O NAS – zapraszamy!

Sprawdź również

Dzień otwarty w Muzeum Wsi Markowa

W najbliższą niedzielę, 2 lipca, Zagroda – Muzeum Wsi Markowa zaprasza na Dzień Otwartych Drzwi. …