Czy „miłośników ziemi mieleckiej stać” na poważny periodyk twórców słowa?
reklama:
Kilka tygodni temu Janusz Chojecki – prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Mieleckiej zwrócił się do mnie o wyrażenie opinii nt. ukazującego się od trzech lat wydawnictwa TMZM pt. „Artefakty”. W rozmowie zgodził się z moimi opiniami. Prosił mnie też, abym wyrażony pogląd przedstawił podczas zebrania Zarządu tego stowarzyszenia. Jednak na takowy mnie nie zaproszono, a tymczasem dowiedziałem się, że szykuje się kolejne czwarte wydanie tej publikacji, która według jej redaktora przedstawia „bogatą panoramę kulturalną Mielca i okolic”.
Niestety, mimo iż zaistniałem w pierwszym numerze owych „Artefaktów”, to jednak zaniechałem tego już w kolejnych wydaniach, gdyż ani jego tytuł, ani zawartość nijak się ma do podtytułu „rocznik literacki”. Po pierwsze słowo „artefakty” w ogóle nie funkcjonuje w literackim języku polskim, zob. np. w „Małym słowniku języka polskiego” lub w „Słowniku poprawnej polszczyzny”. Jest to wyraz obcy – arte factum, który ma trzy znaczenia: prostych narzędzi, ozdób; preparatów mikroskopowych lub nie istniejących realnie przedmiotów – sztucznie wytworzonych (zob. „Słownik wyrazów obcych”. PWN, Warszawa 1995). Mocno więc trzeba natężać wyobraźnię, aby skojarzyć ten tytuł z literaturą.
Po drugie utrzymująca się od trzech lat winieta przedstawiająca szare uschnięte drzewo z „zawieszonymi” na gałęziach dość naiwnymi przedstawieniami dyscyplin sztuki, wygląda raczej na przedszkolny obrazek, niż na zapowiedź literackich emocji.
Po trzecie zaś artykuły o wydarzeniach i amatorskiej działalności plastycznej i pokrewnej również w niczym nie korelują z twórczością literacką.
Wreszcie tzw. „Recenzje – omówienia, noty” oraz „Varia”, to głównie laurki wystawiane sobie nawzajem, pisane przez te same osoby, będące jednocześnie autorami „Artefaktów”, nie posiadającymi odpowiedniego wykształcenia w tym zakresie. Niestety średnie wykształcenie do krytyki literackiej w obecnych czasach to za mało, zwłaszcza że także w Mielcu mamy doktorów polonistyki i osoby te, ewentualnie mogłyby podjąć się trudu takich ocen. Nie funkcjonujemy też w próżni literackiej. W sąsiedztwie są prężne środowiska np. w Krakowie, Rzeszowie, Lublinie, czy Stalowej Woli. Są tam również ośrodki akademickie, których pracownicy naukowi poprzez swoje recenzje mogliby dodać literackiej powagi takiemu wydawnictwu. Swoją drogą, należy wyrazić zdziwienie, że współfinansująca wydawnictwo Biblioteka Publiczna Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu, nie jest w stanie zapewnić kilku merytorycznych recenzji tego periodyku.
Oczywiście doceniam publikujących w „Artefaktach” próbujących parać się poezją i prozą autorów, w tym także uznanych literatów, jednak właśnie poprzez szacunek dla ich wysiłku twórczego, przedstawiam tych kilka krytycznych uwag. Rzeczywiście środowiska twórców słowa ziemi mieleckiej stać na poważny almanach literacki, który może niekoniecznie co roku, ale np. w cyklu dwuletnim prezentowałby najlepsze utwory, także debiutanckie poezji, prozy i innych form literackich. Wydawnictwo to promowałoby ich autorów i być może nawet torowało drogę do uznania, w regionie, w kraju, a może także za granicą.
Włodzimierz Gąsiewski
Na zdjęciu nadesłana okładka „Artefaktów” z 2014 r.