Portal promocja.mielec.pl prezentuje informacje i relacje - zapraszamy do współpracy: ogłoszenia - reklama w internecie i gazecie, grafika i skład komputerowy, zdjęcia reklamowe, foto i wideo reportaże
Strona główna / Historia i Kultura / Życie kulturalne / Nowości wydawnicze – Mirosław Osowski – „Saga rodu Oryszów”

Nowości wydawnicze – Mirosław Osowski – „Saga rodu Oryszów”

 

Ukazała się I część „Sagi rodu Oryszów”,  zatytułowana „Powroty”. Powieść zaplanowana jest obecnie na  4 tomy i z tylu też będzie się składać części. “Oryszowie to wielopokoleniowa, chłopska  rodzina, lecz dość zamożna, osiedlona na ziemi łęczyckiej, w moich rodzinnych stronach. Początki jej dziejów zaczynają się jeszcze przed I wojną światową, a kończą w latach 80. XX wieku. Przez dzieje rodziny Oryszów chciałem pokazać przemiany obyczajowe, kulturalne, gospodarcze i polityczne, jakie się dokonały w przeciągu tego okresu na wsi i w rodzinach chłopskich. Nie jest to jednak przyczynek do historii Polski, ale barwna, wielowątkowa panorama losów ludzkich, ich namiętności, wieku dojrzewania i starości. Znam doskonale realia wsi, gdyż na niej się wychowałem, tutaj też spędziłem swoje dzieciństwo i młodość, tutaj też zaczęła się moja edukacja szkolna, zakończona zdobyciem po krętych ścieżkach i zawiłościach losu zdobyciem w styczniu 1969 r. dyplomu magistra filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie….

 

Mirosław Osowski

Saga rodu Oryszów

 

Część I

                                                                                              

 Powroty

 

(fragment)

 

 

 

1.

 Tyle było różnych opowieści o tym, skąd się wzięli Oryszowie w tych stronach, że właściwie nic pewnego nie było wiadomo, same tylko domysły. Jedna z legend głosiła, że ich prapradziad był w majątku szlacheckim, jeszcze przed zniesieniem pańszczyzny, owczarzem. Słynął jednak na okolice z tego, że leczył nie tylko zwierzęta, ale nawet ludzi, którzy przychodzili do niego z różnymi choróbskami i dolegliwościami. Jednych męczył kołtun, bóle brzucha, słabości, drugich – krosty i swędzenie skóry, inni znów ręce mieli powykręcane od reumatyzmu. Stary Bartosz na wszystko miał radę i lekarstwo. Umiał też odczyniać czary i złe wróżby, a także znał się na ziołach, z których wyrabiał różne lecznicze maści i mikstury, odpędzając nimi wszelkie choroby, jakie trapiły wieś. Jego syn, a pradziad Oryszów, miał ponoć w 1863 roku brać udział w powstaniu styczniowym i uratować życie jednemu z panów. Kiedy powstanie się skończyło i po jego klęsce powrócili do domu, dziedzic miał dać za to włókę ziemi z kawałkiem lasu niedaleko Grabowa. Nikt jednak nie pamiętał imienia owego darczyńcy. Wiadomo było tylko, że Orysz przybył tu, na tę ziemię, z Kujaw, spod Inowrocławia, a jedyną pamiątką z powstania, przechowywaną długo w rodzinie, był medal od dyktatora Romualda Traugutta. Ale i on w końcu też zaginął, bo nikt po tylu latach nie przywiązywał do niego żadnej wagi i znaczenia, a prawnuki bawiły się nim jak zwyczajną zabawką, nie wiedząc skąd jest i co ten kawałek odlanego metalu z wyrzeźbioną datą, krzyżem i łacińskim napisem znaczy.

 O pradziadku Franciszku, powstańcu wiadomo było jeszcze, że miał trzy żony, bo tyle razy w swoim długim życiu owdowiał. Płakał Franciszek tydzień czy dwa po każdej i wkrótce zaczynał rozglądać się za jakąś dziewką, bo gospodarstwo było duże, a dzieci małych cała gromadka. Żenił się Franciszek tak, jak było wtedy w zwyczaju, nie z rozkoszy, ale z konieczności, bo zmarli odchodzą, a żywi pozostają, zaś dom bez gospodyni, to tak jak chleb bez kwasu.

 Protoplastą Oryszów z Zatrzaskowa był Wawrzyniec, syn Franciszka. Gdy miał dwadzieścia lat, pognano go ze wsi z innymi parobkami do wojska, w głąb Rosji. Różnie tam było co prawda, ale dziesięcioletnia służba w carskiej armii nie była dla chłopskiego syna daremną stratą czasu; nie tylko poznał świat, ale wiele się tam nauczył, języka i obyczajów obcych, a przede wszystkim tego, jak sobie radzić w życiu i wśród ludzi. Nie było tam tak źle, skoro za dobre sprawowanie Wawrzon został ordynansem u rosyjskiego pułkownika w Petersburgu. Przebywając w jego pokojach Wawrzon nigdy nie zapomniał, skąd wyszedł i gdzie się urodził. Ta jego pracowitość podobała się Rosjaninowi, który – choć wobec buntowników Polaczków miał wyraźną niechęć – to jednak obdarzył Wawrzona po zakończeniu długiej służby różnymi, zbędnymi najczęściej w jego domu rzeczami, dając mu od siebie prawdziwą wojskową odprawę. Było tego z kilka skrzyń, które Wawrzona, gdy wrócił do domu, od razu uczyniły najzamożniejszym we wsi kawalerem.

 Kiedy Wawrzon przyjechał na ojcowiznę, było tam już niewesoło: ojciec Franciszek stary i niedołężny, gospodarstwo duże, trochę już zaniedbane, a dzieci dorastających kupa, bo tylko z jednej matki było ich pięcioro: dwie siostry i trzech braci. Tyle zaś spraw do załatwienia, że nie wiadomo w co ręce włożyć, a wszystkich trzeba groszem obdzielić, rodzinne sprawy uporządkować.

 Wawrzon wiedział dobrze, że bez większej gotówki gospodarstwa nie uratuje. Dlatego zaczął rozglądać się po okolicy za narzeczoną. Szukał panny nie tyle ładnej, powabnej, co z dużym posagiem, aby pospłacać siostry i braci. Nie mógł takiej znaleźć. Owszem, była taka jedna, ale daleko, bo prawie pod Kołem, w Grzegorzewie i tam za radą swatów postanowił wybrać się konno furmanką w którąś z letnich niedziel zaraz po mszy. Jechał tam ze swoim swatem blisko pół dnia.

 W progach drewnianego domu powitali go jej rodzice, dobrze odżywieni i ubrani gospodarze, już po pięćdziesiątce. Zaprosili do stołu, na którym znalazł się wkrótce rosół a na półmisku mięso z koguta oraz gorzałka kupiona w karczmie u Żyda, i zaczęła się rozmowa o majątku. Wawrzon postanowił obejrzeć jeszcze pola i zagrodę. Bo ani myślał kupować kota w worku. Gospodarstwo Czuprynów – jak zobaczył – było okazałe, ale panna urody nie miała: wysoka, chuda, włosy rude. Do szkół też nie chodziła. Najważniejsze jednak, że majętna i gospodarska córka. Dlatego Wawrzon niewiele się zastanawiał i wkrótce nastąpiły zmówiny, a potem huczne wesele, gdyż czasu na konkury nie było. Kto by tam zresztą po trzydzieści kilometrów wierzchem na koniu do panny jeździł? Do tego chłop, nie szlagon. Miał zresztą także Wawrzon swoje lata i nie mógł czekać ani chwili, gdyż pilnie potrzebna była w domu młoda gospodyni, która by gotowała i zarządzała domową służbą.

Zaraz też po weselu, ledwie ostatni goście opuścili zagrodę i rozeszli się do domów na spoczynek, Bronisława wsiadła na wóz i przeprowadziła się do swego męża. Niedługo potem otrzymała spory posag w rublach, za który Wawrzon bez trudu spłacił swoje liczne rodzeństwo, chcąc by się czym prędzej wyniosło z rodzinnego domu i osiadło na swoim. Niedługo potem brat Wojciech zakupił gospodarstwo w Jastrzębi, Józef – w Olszewie, a siostry – Anna i Weronika – wyszły za mąż i zamieszkały – jedna w Łęce, a druga – w Lisicach. W Besku na gospodarstwie został już tylko Wawrzon z Bronisławą. Na początku zdawało się, że wszystko idzie po ich myśli. Ziemia była urodzajna i przynosiła znaczne profity. Pieniędzy im nie brakowało. Los bywa jednak kapryśny i zmienny. I wkrótce ojcowizna stała się dla Wawrzona przekleństwem. Dwoje pierwszych dzieci zmarło wkrótce po urodzeniu, a potem znów najstarszemu synowi, Kazikowi, przytrafiła się nieznana choroba. I co tam mówić o bogactwie i powodzeniu! Nic nie znaczą, gdy nieszczęścia spadają na człowieka. Któregoś dnia pojechali Oryszowie do miasta na targ, aby sprzedać jaja, masło i sery i parę korców pszenicy. Przyjeżdżają w południe do domu. Dzień jasny i piękny. Słoneczko świeci na niebie. A tu, patrzą, Kazik utyka. Wawrzon poczuł gwałtowne bicie serca. Wziął chłopca na ręce, a noga całkowicie sztywna. Oniemiał.

  • Co się dzieje? – Bronia z przerażenia złapała się za głowę. – O, Jezu, Jezu! – zawołała w rozpaczy. – Czy to jakaś kara boska na nas spadła?
  • Uspokój się, matka, uspokój! – pocieszał Wawrzon. – Przecież jeszcze nic nie wiesz. Pojedziemy do doktorów, zobaczymy, co się stało.

 I zaczęła się zwyczajna kołomyjka. Jeździli Oryszowie Bóg wie gdzie, nawet do Wilusiowych Niemiec, do których było konno dzień drogi, radząc się tamtejszych lekarzy czy dziecku by nie pomogli. Niemało nawet wydali na doktorów pieniędzy, ale noga nadal była bez czucia.

  • A może kto jakieś czary założył? – zastanawiała się głośno Bronia.
  • Ech, jakie tam czary – powiedział Wawrzon, machając ręką na babskie gadanie.  – Nie po tom służył w armii carskiej dziesięć lat, aby wierzyć w takie rzeczy.

 Bronia nie dała się uciszyć i wróciła ponownie do tego samego.

  • Mówili ludzie to o takim jednym znachorze, co potrafi czary odczyniać.
  • Czary odczyniać? – Wawrzon na babskie gadanie pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jak chcesz, to możemy pojechać. Co mi tam. Żebyś potem nie gadała, że to przeze mnie.

 I wnet udali się z synem do okolicznych znachorów: jedni odczyniali czary kadzeniem, inni jeszcze radzili ziołowe kąpiele. Byli tu i tam, u tego i tamtego, ale nic nie pomagało: Kazik pozostał kaleką. Nieszczęścia, które spadały na nich prawie każdego roku, obrzydziły mu ojcowiznę całkowicie. Do tego bracia Wawrzona, chociaż już się pożenili i zostali spłaceni, ciągle im się wydawało, że coś tu jeszcze zostawili, żądając dodatkowych pieniędzy. Dlatego postanowił sprzedać ojcowiznę i kupić podobne gospodarstwo gdzie indziej. O swoich zamiarach zwierzył się znajomemu Żydowi z Grabowa, który jeździł po wsi za zbożem.

Wawrzon był w domu przy krowach, bo jedna z nich miała się cielić, gdy wczesnym popołudniem przed dom Oryszów zajechał swoim wozem zaprzężonym w jedną chabetę Abramek z długą brodą i pejsami, z mycką na głowie i w chałacie. Myślał, że może chce od niego coś pilnie kupić i wywieźć jak zawsze do Łęczycy lub Łodzi: cielaka lub parę gęsi czy korzec pszenicy na mąkę.

  •  Panie Orysz, ja mam dla pana coś – powiedział Abramek, trudniący się nie tylko obwoźnym handlem, ale także faktorowaniem.
  •  No co? – zapytał z ciekawością, spoglądając na Żyda, od którego czuć było czosnkiem i cebulą.
  •  Czy pan jeszcze chce kupić to gospodarstwo?
  •  A co? – Wawrzon spojrzał na Abramka jak gospodarz na parcha – z wyższością i pogardą.

 Ale Żyd jego pogardliwym spojrzeniem się nie przejął, bo dobrze znał naturę chłopów i Polaków. Łączyło go z nimi zbyt wiele, by przejmować się ludzką pychą. „Najważniejszy był zawsze interes”.

  •  Oj, panie Orysz, trafia się wyjątkowa okazja. Ale ja mówię tylko na ucho… Tylko dla pana. Bo pan jest porządny człowiek. To ja wim. I że pan potrafi dobrą wiadomość nagrodzić. Też wim.
  •  No mów, Abramek, o co chodzi – denerwował się Wawrzon tym żydowskim gadaniem.
  •  Ja tylko mówię to do pana, nikomu więcej. Z ręką na sercu!

Orysz był w dobrym humorze i serdecznie się roześmiał.

  •  Przestań już, Abramek. Mów o co chodzi! Bo mi spieszno do roboty.
  •  O co chodzi?… Hmm… Żebym to ja wszystko wiedział… Otóż dziedzic Jaworowski Zatrzasków chce sprzedać, bo potrzebne mu pilnie pieniądze. Córkę wydaje za mąż.
  •  Naprawdę?
  •  Nu, ja miałbym pana Orysza kłamać, jak on dla mnie taki dobrodziej. My mówimy ze sobą zawsze szczerze. Przecież pan pytał, czy wim o jakimś dużym gospodarstwie do sprzedania. To ja od razu do pana. Do nikogo więcej.
  •  A ile, Abramek, to będzie kosztować? – zapytał przezornie Wawrzon, nie dowierzając przyniesionym przez Żyda wieściom.
  •  Nu, tego, panie, to ja nie wim. To trzeba z dziedzicym…

* * *

 

Mirosław Osowski posiada wielorakie osiągnięcia na niwie literackiej, jak i w popularyzacji kultury i twórczości stalowowolskich autorów w różnych pismach regionalnych i społeczno-kulturalnych jak np. „Nasz Dom – Rzeszów” czy „Nadwisłocze” oraz „Ulotna Przestrzeń”. Pisywał m.in. do tygodnika „Sztafeta”, „Tygodnika Nadwiślańskiego”, „Echa Dnia”, a także reportaże z małych miasteczek do dwutygodnika „Sycyna”. Interesowała go wówczas przede wszystkim publicystka społeczna. Wiele miejsca jednak poświęcił sprawom miejscowej kultury. Robił wywiady z amatorami artystami, kierownikami placówek kulturalno-oświatowych, bibliotek publicznych i relacjonował wystawy plastyczne, festiwale teatralne dzieci i młodzieży, konkursy muzyczne (m.in. ogólnopolski im. Janiny Garści w Stalowej Woli) oraz wiele innych imprez artystycznych, których bohaterami byli również artyści zawodowi – aktorzy, piosenkarze. Relacjonował spotkania autorskie i wieczory literackie w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Stalowej Woli. Recenzował również tomiki poetyckie poetów i pisarzy, m.in. Włodzimierza Kłaczyńskiego, Mariana Berkowicza, Grzegorza Kociuby, Stanisława Dłuskiego, Ryszarda Mścisza, Lesława Jana Urbanka, Marii Kamil. Wiele artykułów poświęcił poetom i pisarzom związanym z naszym regionem, ukazując ich sylwetki i dorobek twórczy, m.in.: Ferdynanda Kurasia, Jana Wiktora, Stanisława Gębali, Bronisławy Ostrowskiej, Jana Marii Gisgesa, Juliana Kawalca, Stanisława Piętaka, Brunona Jasieńskiego, Józefa Mączki, Stanisława Jachowicza, Wincentego Burka, Wiesława Myśliwskiego. Recenzował także książkę dr hab. Stanisława Kryńskiego „Od Koźmiana do Czernika – studia i szkice o literaturze polskiej XIX wieku”, wydaną przez WSP w Rzeszowie w 1992 r. Jego praca „Anafora w liryce K.K. Baczyńskiego” została zaprezentowana na sesji naukowej i weszła w skład książki „Poezja pokolenia wojennego” wydanej przez Tow. Naukowe w Rzeszowie w 1989 r.

W maju 2006 r. i w czerwcu 2007 oraz w roku 2008 jako czł. ZLP uczestniczył w kilkudniowej Międzynarodowej Sesji nt. Literatury Kresów Słowacji, Ukrainy i Polski, zorganizowanej przez ZO ZLP w Rzeszowie.

Twórczości literackiej podjął się po 2001 r., choć już wcześniej zdobywał laury na regionalnych i ogólnopolskich konkursach prozatorskich, między innymi w Łodzi w 1985 r., w Mielcu – w 1988, Kutnie i Tarnowie – 2001 r., dwukrotnie w Katowicach – 2002 r. oraz w Kutnie – 2003 i 2009 r. Jest również dwukrotnym laureatem – w 2009 i 2010 r. – Międzynarodowych Spotkań Poetów „Wrzeciono” w Nowej Sarzynie oraz w 2013 r. laureatem I nagrody na konkursie poetyckim w Lubaczowie. Jego opowiadania drukowała również „Twórczość” i „Nowa Okolica Poetów” oraz tarnobrzeski „Afisz”. Był także laureatem „Gałązki Sosny”, nagrody prezydenta Stalowej Woli – za powieść „Tomasz” (2003 r.) oraz „Złotego Pióra” (2006 r.) – Związku Literatów Polskich Oddziału w Rzeszowie za zbiór opowiadań „Tamte lata”. Jest autorem siedmiu utworów prozatorskich, które wydał nakładem własnym: wspomnianych już: powieści „Tomasz” (2002 r.) i zbioru opowiadań „Tamte lata” (2005 r.), a także powieści „Domków z kart” (2004 r.), oraz zbioru opowiadań „Świniobicie” (2003 r.) i „Szychta i inne opowiadania” (2010). W roku 2006 wydał, także sumptem własnym, powieść autobiograficzną „Powołanie”, a w 2007 – „Z nieba do piekła”. Wszystkie wydane tytuły znajdują się m.in. w Bibliotece Narodowej w Warszawie i Jagiellońskiej w Krakowie oraz w innych znaczących bibliotekach uniwersyteckich i wojewódzkich. O jego twórczych możliwościach i ciągłości pracy literackiej świadczy również to, że w 2009 roku wydał zbiorek swoich wierszy, zatytułowany „Jesień”, a w 2010 – „Jesień 2” i zbiorek opowiadań – „Szychta i inne opowiadania”. W latach 2012 wydał książkę wspomnieniową „W krainie dzieciństwa”, a w 2013 – „Uniwersyteckie lata”, a w 2014 pierwszą część „Sagi rodu Oryszów” zatytułowaną „Powroty”.

W 2011 r. otrzymał on za całokształt działalności w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury nagrodę Zarządu Województwa Podkarpackiego.

 

Inf. Mirosław Osowski

Sprawdź również

Zwycięstwo BezNazwy

Grupa Tańca BezNazwy, działająca w Domu Kultury SCK, nie próżnuje. Ledwo tancerki pod wodzą Joanny …