Portal promocja.mielec.pl prezentuje informacje i relacje - zapraszamy do współpracy: ogłoszenia - reklama w internecie i gazecie, grafika i skład komputerowy, zdjęcia reklamowe, foto i wideo reportaże
Strona główna / Historia i Kultura / Historia i ludzie / Odszedł na Wieczną Wartę

Odszedł na Wieczną Wartę

Pułkownik Michał Mieczysław Zając

 

reklama:

 

 

            25 września 2015 roku zmarł w Australii w wieku 98 lat pułkownik kawalerii Michał Mieczysław Zając. Urodził się 14 października 1917 roku w podmieleckim Chrząstowie jako syn Józefa i Franciszki z d. Maziarz. W 1937 roku ukończył Państwowe Gimnazjum i Liceum Koedukacyjne im. Stanisława Konarskiego w Mielcu. W 1938 roku rozpoczął naukę w Szkole Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu. Na mocy rozkazu Naczelnego Wodza z 13 września 1939 wszyscy podchorążowie tego Rocznika zostali awansowani do stopnia podporucznika kawalerii. Walki wrześniowe odbył ppor. Zając w szeregach 3. pułku szwoleżerów z Suwałk. 26 września został internowany na Litwie, Zbiegł z obozu internowanych i dotarł do Bialegostoku. Tam z kolei aresztowało go NKWD. I znów szczęście mu sprzyjało – udało mu się zbiec z pociągu wiozącego więźniów. Powrócił w rodzinne strony i po tygodniowym odpoczynku, wraz z trzema kolegami (K. Ortyl, K. Markowski, F. Pieróg), wyruszył przez Wegry, Jugosławię i Włochy do Francji. Otrzymał przydzial do 1. Oddziału Rozpoznawczego 3. Dywizji Strzelców (9. pułk ułanów). Po walkach we Francji przedostał się do Wielkiej Brytanii i tam przydzielono go, wraz z 9. Pułkiem Ułanów Małopolskich, do 1. Brygady Strzelców. Szkolił żołnierzy i oficerów, którzy potem zasilali szeregi oddziałów frontowych. Po zakończeniu wojny był komendantem obozu dla polskich żołnierzy pod Londynem. Po demobilizacji, do 1952 roku pracował w Londynie, a w 1952 przeniósł się na stałe do Australii. Mocno angażował się w życie Polonii Australijskiej, współorganizował Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, pisal artykuły do prasy polonijnej.

            Był odznaczony wieloma odznaczeniami polskimi, francuskimi i angielskimi.

            Zmarł jako przedostatni żolnierz 9. Pułku Ułanów Małopolskich.

            Pogrzeb Pułkownika odbył się 2 października 2015 roku w Australii.

 

 

Fragment wspomnień ówczesnego podporucznika Michała Zająca dotyczący przedostania się            z Francji do Anglii:

 

            Przybyłem do pulku dosyć późno, bo dopiero z końcem maja 40 r. Jeszcze nie skończyłem       z weryfikacją mego stopnia, a już trzeba było opuszczać ziemię francuską. Miałem przydział do szwadronu konnego. Pamiętam dobrze miejsca postoju naszego pułku. Loyant, Taupont  i Neant. Były one uprzednio miejscem postoju 1-go OR. Umundurowanie nasze było bardzo zróżnicowane. Szwadron motocyklowy stojący w m. Neant w drelichy granatowe i berety tewgo samego koloru. CKM-y w m. Taupont drelichy granatowe i kepi, później berety. Szwadron konny stojący w m. Loyat nosił białe drelichy i niebieskie furażerki. Najgorzej przedstawiał się szwadron gospodarczy. Wyglądał na powodzian. Nosił rozmaitego typu mundury.

            W pierwszych dniach czerwca 1940 r. przeprowadziliśmy obławę na niemieckich desantowców w lasach w rejonie Trehorentue. Za wyjątkiem jednego spadochronu, nic nam w ręce nie wpadło. Drugi alarm przeciwdesantowy był zarządzony za kilka dni po pierwszym. Nikogo nie przytrzymano. 18 czerwca 40r., rozmakzem D-cy Dywizji (ppłk. Zieleniewski) D-ca naszego Pułku wydzielił dwa rzuty – jeden bojowy, uzbrojony i drugi rzut marszowy, bez broni. Rzut ten miał tylko 12 kbk i 6 rkm. Obydwa rzuty miały przejśc po drodze Loyat-Taupont-Ploermel-Missiriac-Le Rond Point-Les Vougerets do m. Peillac. Jeśli pamięć mnie nie myli, to w m. Redon rzut bojowy został skierowany do m. Le Croisic, a rzut drugi chyba pod dowództwem rtm. Minkowskiego opanował stojący pociąg na stacji Redon i pod groźbą utraty gardła namówił maszynistę do przewiezienia nas do St. Nazaire. W St. Nazaire rybacy miejscowi, widocznie bojąc się nalotów niemieckich na nasz oddział, chętnie nas przewieźli łodziami na małą wysepkę oddaloną kilka kilometrów od wybrzeża. Na tej wysepce natknęliśmy się na kolonię nudystów, ale nikt się tym nie interesował. Oczy nasze były skierowane na stojący w porcie mały statek węglowy. Najpierw grzecznie, a potem przy użyciu małej groźby kapitan zabrał nas na statek, raczej na tak mały pokład, że leżeliśmy jak sardynki. Burzliwe morze i niesamowity smród smarów okrętowych spowodował, że większość naszych ludzi wymiotowała. Nigdy chyba nie zapomnę glosu jednego z naszych podchorążych, który przeraźliwie krzyczał do sąsiada: "Jak chcesz rzygać, to rzygaj, ale nie do mego ucha".

            Wylądowaliśmy bez strat w angielskim porcie Plymouth. Tam musieliśmy zdać nasze 12 kbk   i 6 rkm. Panie z Czerwonego Krzyża witaly nas bardzo serdecznie, obdzielając podarunkami. Następnie przejechaliśmy do Liverpool, gdzie na torze wyścigowym spożyliśmy śniadanie. Następnie przejazd do Szkocji, do Coatbridge, gdzie już kwaterował nasz rzut bojowy.

 

 Andrzej Przybyszewski

 

 

 

 

 

Sprawdź również

Spotkanie autorskie z Jędrzejem Pasierskim!

Dla miłośników literatury kryminalnej mamy doskonałą wiadomość –  20 listopada o godz. 17:00 w naszej …