O tym, że miejsce, w którym mieszkałem i spędzałem swoje dzieciństwo było prawdopodobnie terenem byłego obozu jenieckiego dla żołnierzy radzieckich, a potem volksdeutschów, dowiedziałem się dopiero po wielu latach. Nigdy w dzieciństwie o tym nie słyszałem. Miejscem tym były tereny przy zbiegu ulic Głowackiego i Obrońców Pokoju w Mielcu, gdzie postawiony jest obelisk z tablicą pamiątkową poświęconą jeńcom radzieckim, a w głębi stoi budynek, siedziba „RUCH-u” S.A. (wcześniej, zaraz po wyzwoleniu do lat 60. mieściły się tam biura oraz baza magazynowa Gminnej Spółdzielni „SCh” w Mielcu, którą przejęto na początku lat 50-tych od Związku Plantatorów Tytoniu, potem nowa baza GS została wybudowana przy ulicy Piaskowej). Charakterystyczna zabudowa, np. długi, czerwony, drewniany barak, gdzie w jednej części mieściły się biura GS-u, a w drugiej magazynek. Taki sam baraczek, tylko kwadratowy z werandą, najprawdopodobniej był wartownią. Kilka podobnych zabudowań, ogrodzenie, bramy i bramka, ich rozkład i plac – rzeczywiście to wszystko mogło wskazywać, że w tym miejscu wcześniej był obóz.
Jak się tam znalazłem? Skąd się tam wziąłem? Zaczęło się to wszystko dość prozaicznie. Moja mamusia – Natalia, wywodząca się z mieleckiego rodu Brożonowiczów, jak większość młodych nauczycielek otrzymała posadę na byłych Kresach Wschodnich (Wilno i okolice). Tam też poznała Feliksa Bobryka, z którym wzięła ślub w Ostrej Bramie w Wilnie i po skończeniu okresu posady powróciła do rodzinnego Mielca. Zaczęła uczyć w mieleckich szkołach, a jej mąż otrzymał posadę Prezesa Gminnej Spółdzielni SCh w Mielcu. Wraz z przydziałem pracy otrzymał też wspomniany barak mieszkalny przy ulicy Głowackiego nr 5. Przy tej samej ulicy pod nr 3 (a więc obok, przedzielała je tylko ulica – obecnie Obrońców Pokoju), stał nie istniejący już dzisiaj (teraz przebiega tam wiadukt) rodzinny dom mojej mamy. Rodzinny dom Brożonowiczów, którzy w poprzednich latach pełnili różne (w tym ważne) funkcje w dawnym Mielcu. Pod adresem Głowackiego 5 rodzice moi, starsza siostra Krystyna oraz ja mieszkaliśmy przez ponad 10 lat, do 1959 roku.
Prawie całe moje dzieciństwo, nie wiedząc o tym, spędziłem więc na terenie byłego obozu. Wspominam mile te chwile, nie będąc świadomy tego, że na tym miejscu, gdzie tak beztrosko przeżywałem swoje dziecięce lata, miały miejsce dramaty i cierpienia wielu ludzi. Bo czy można zapomnieć sągi drewna opałowego, na których pozwolono mi razem z robotnikami spożywać proste posiłki, pachnącą kawę „Turek”, oczywiście z butelki z korkiem, swojski chleb z wędzoną, krojoną w duże kostki słoniną, „gardząc” domowym jedzeniem? Czy można zapomnieć wielkie góry węgla skropionego wapnem (by było widać czy ktoś go nie podbiera!) i te wielkie pojemniki na ważenie węgla, w których się raz skutecznie schowałem, robiąc rodzicom „psikusa”, w czystym białym marynarskim ubranku przed pójściem do kościoła w Boże Ciało? Dobrze pamiętam co było potem! Lub zapomnieć zjazdu po olbrzymiej górze ziarna żyta czy pszenicy (po niej zdecydowanie lepiej się zjeżdżało), które było odbierane od rolników i przechowywane w wielkich magazynach? W pozostałych magazynach na terenie bazy były też nawozy sztuczne i materiały budowlane. Cóż za radość była, kiedy woźnica pozwolił potrzymać lejce i przejechać się na konnej platformie po jakieś materiały na znajdującą się opodal stację PKP. Czy można zapomnieć smak pieczonych ziemniaków spożywanych srogą zimą w budce stróża, która stała przy drugiej bramie? Te i wszystkie inne miłe wspomnienia zacienił jednak teraz trochę fakt, że w tym miejscu był obóz. Ale wtedy o tym nie wiedziałem…Janusz Bobryk
Strona główna / Antykwariat wydawnictwa / Wydawnictwa / Wieści regionalne / Wieści Regionalne Nr 4 z 28 IV 2008 r.
Sprawdź również
Wieści Regionalne nr 3-4 (402-403) 4 IV 2023 – bezpłatna wersja jpg i pdf
W numerze m.in.: Strona 1: Strona 2: Chóralny Koncert Pasyjny Strona 3: Wieści mieleckie i …