Dość przygnębiające wrażenie sprawia tzw. mielecki Zielony Rynek na początku marca 2020 r. i to nie za sprawą jakiegoś tam wirusa, tylko negatywnych przemian na całej Starówce jakie dokonały się w ostatnich latach. Problem nie dotyczy tylko zamkniętych na głucho straganów na rynku, ale wręcz już dziesiątków zamkniętych sklepów, sklepików, zakładów usługowych, barów i innych placówek, które z powodzeniem funkcjonowały tu jeszcze 20 lat temu. Oczywiście ktoś powie, że zawiniły tu super, hiper markety i galerie handlowe, ale czy nie można temu jakoś przeciwdziałać? Czy miasto celem ożywienia drobnego handlu i usług nie może wprowadzić np. ulg w podatkach. Czy nie może obniżyć opłaty targowej tzw. placowego, albo nie pobierać jej wcale. W Mielcu już dawno z placyków i uliczek przegoniono „babcie”, które sprzedawały ser w koszyku, albo kwiaty wiosenne i letnie. Co z tego, że rolnik może produkować u siebie i sprzedawać swoją żywność skoro będzie musiał się z nią udać do galerii handlowej, gdzie już nie będzie taka tania. Zbliża się wiosna i zielony sezon, warto więc o tego typu handlu w mieście pomyśleć kompleksowo. Czasem nie trzeba wielkich inwestycji, wystarczy tylko odpowiednia organizacja i zachęty finansowe, a wyjdzie to na wszystkim tylko na zdrowie.
Inf. i fot. Włodek Gąsiewski
PS.
Dla porównania moje zdjęcie tego samego rynku z 1998 r. Wprawdzie wtedy była już wiosna, ale wierzcie mi na słowo, że wtedy mielecki „Zielony Rynek” przez cały rok był zielony. I jeszcze jedno, gdzie się podziały drzewa z mieleckiej Starówki?